sobota, 28 lutego 2009

Stalker



"Przepraszam cię, za to, że

wywróciłem całe życie twe
i wybacz mi każdą rzecz,
którą kiedyś przeraziłem cię
Pamietam jak O-o-o,
przez ulicę z wielką gracją szłaś
Pamietam jak O-o-o,
na mój widok odwróciłaś twarz
...
Pamiętam dzień w muzeum,
tamta pani aż otarła łzy
Upadłem na linoleum,
serce czegoś odmówiło mi
A wtedy Ty O-o-o,
pochyliłaś się by pomóc mi
I wtedy Ty O-o-o,
powiedziałaś mi że muszę żyć.
...
A teraz chodź tu do mnie, (ja muszę żyć)
będę opowiadał czary Ci
I tylko siądź koło mnie, (ja muszę żyć)
takich rzeczy nie usłyszał nikt
Zamienię Cię O-o-o,
w koraliki które zawsze mam.
I nie bój się O-o-o,
nie zostawię cię w ciemnościach złych.
...."

Z.Hołdys

czwartek, 26 lutego 2009

W spadku po dziewczynie wyspa mi została
Dziesięć kroków długa, z piasku była cała
Przywoziłem ziemię podkradaną z pola
Chciałem ją ożywić - przecież była moja
Wreszcie siałem trawę bardzo wczesną wiosną
Odtąd po mej wyspie mogłem chodzić boso
Posadziłem kwiaty, wyspie dla ozdoby
Przywoziłem z domu wiadra słodkiej wody
Aż tu wielki grad wybił co mógł
Ziemię zmył nagły skok wód
Wyspa znów z nagiego piasku jest
Posadziłem drzewo u mnie na balkonie
Wielkie, silne drzewo - bardzo dbałem o nie
Pomyślałem sobie, kiedy mnie nie będzie
Pamięć ludzi o mnie mieszkać będzie w drzewie
No i miało tak stać tysiąc sto lat
Jak posąg mój miało tu trwać
Kiedyś wiatr ze złością wyrwał je
Zbudowałem sobie na wysokiej skale
Niebosiężny zamek, w słońcu lśnił wspaniale
W zamek ten włożyłem wszystkie oszczędności
By się czuć bezpiecznie do późnej starości
Lecz mój czujny wróg rył jak szczur
Wsypał proch do kilku dziur
Przyszła noc - podpalił wtedy lont
I tak wszystko to czego się tknę
W proch i pył obraca się
Nie wiem sam, gdzie miejsce dla mnie jest



Prefekt

sobota, 24 stycznia 2009

Hello Darkness

Hello darkness, my old friend

I've come to talk with you again

Because a vision softly creeping

Left its seeds while I was sleeping

And the vision that was planted in my brain

Still remains

Within the sound of silence



In restless dreams I walked alone

Narrow streets of cobblestone

'Neath the halo of a street lamp

I turned my collar to the cold and damp

When my eyes were stabbed by the flash of a neon light

That split the night

And touched the sound of silence



And in the naked light I saw

Ten thousand people, maybe more

People talking without speaking

People hearing without listening

People writing songs that voices never share

And no one dared

Disturb the sound of silence



"Fools", said I, "You do not know

Silence like a cancer grows

Hear my words that I might teach you

Take my arms that I might reach you"

But my words, like silent raindrops fell

And echoed

In the wells of silence



And the people bowed and prayed

To the neon god they made

And the sign flashed out its warning

In the words that it was forming

And the sign said, "The words of the prophets are written on the subway walls

And tenement halls"

And whispered in the sounds of silence




S & G

czwartek, 15 stycznia 2009

Wspomnienie czy przyszłość?

W świetle słońca połączeni plotąc tkliwości przędzę
Ponad czasem żyją sami w wirze zdarzeń
Krok za krokiem, krok za krokiem idą tropem sarnim
Zakochani
Tam na dłoni ciepła garstka
Oczu palcami dotknę
Chcesz powróżę z kart Ci
Ciszę zwielokrotni coraz bliżej, coraz bliżej wspólne oddychanie
Zakochani
Deszczu kropla ci utoczę świecidełko przejrzyste
Nocny wieczny orzeł szeleszczą liście
Lat już tyle, lat już tyle połączeni snami
Zakochani
Na kobiercu resztek zimy ręce związane chmurą
Biblią Połoniny
Błogosławią góry
Dokąd idą, dokąd idą życia stromą granią
Zakochani
Zakochani
Zakochani


SDM

Trudno...

Zapyta Bóg
w swym niebie
co dałem mu
od siebie
wierzyłem i
kochałem
i byłem tym kim chciał bym był
i żyłem jak chciał bym żył
i byłem kim miałem być

odpowiem mu
od siebie
że spłacę dług
tym lepiej
tym bardziej bo
wiedziałem
co znaczy że nadziei brakowało mi
i kilku chwil
kilku dobrych chwil
może powie
to niepotrzebne słowa

trudno nie wierzyć w nic

zapyta Bóg
w swym niebie
jak spłacę dług
ja nie wiem
wierzyłem i
kochałem
i byłem tym kim chciał bym był

Kiedy...

Kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym
czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny
często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech
potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie
patrząc w płomień kochanie
myślę - co się też stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i kolor jest chłodny



H. Poświatowska

wtorek, 13 stycznia 2009

Z nim...

Zrozum to, co powiem
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze te urodzinowe
albo noworoczne jeszcze lepsze może
O północy, gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane


Z nim będziesz szczęśliwsza
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim
Ja cóż - włóczęga, niespokojny duch
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się
A jaka zaczyna

Nie myśl, że nie kocham
Lub, że tylko trochę
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem
Tak ogromnie bardzo jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj
Zrozum dobrze żegnaj


Ze mną można tylko
W dali zniknąć cicho



SDM

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Długo będe sławił...

Błogo bardzo sławił będę ten dzień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Nawet gdy to będzie śmierci mej dzień,
Może jednak narodzę się wcześniej.

Nie będzie za mną chodził mój cień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Straszny i zwęglony, czarny mój cień;
Drzewo gromem rażone w lesie.

Spał będę w nocy a nie spał w dzień,
Kiedy na nowo się narodzę,
Jasny, bez demonów będzie mój sen,
Zaś na jawie nie zjedzą mnie pleśnie.

Pójdę bezpowrotnie daleko, hen,
Kiedy na nowo się narodzę,
Wszędzie na miłość głuchy jak pień,
Będę w sadach obrywał czereśnie.

niedziela, 28 grudnia 2008

Oscar Wilde

Słowik i róża


Powiedziała, że będzie ze mną tańczyć, jeśli jej przyniosę czerwoną różę - mówił młody student - a tu w całym ogrodzie nie ma ani jednej czerwonej róży.

Z gniazdka swojego na dębie słowik usłyszał te słowa i wyjrzał spoza liści zdumiony.
- Ani jednej czerwonej róży w całym ogrodzie! - biadał student, a piękne jego oczy zasziy łzami. - Ach, od jakichże marnych rzeczy zaleźne jest szczęście ludzkie! Czytałem wszystko, cokolwiek uczeni napisali, przyswoiłem sobie wszystkie tajemnice filozofii, a oto całe moje życie będzie złamane przez brak czerwonej róży.
- Oto nareszcie prawdziwy kochanek - ozwał się słowik. - Noc po nocy śpiewałem o nim, jakkolwiek go nie znałem; noc po nocy mówiłem o nim gwiazdom, a oto go widzę. Włos ma ciemny jak kwiecie hiacyntu, a usta czerwone jak róża, której pragnie, ale namiętność okryła jego lica bladością kości słoniowej, a troska przyłożyła pieczęć swą na jego czole.
- Książę wydaje bal jutro wieczór - szeptał młody student a moja ukochana też tam będzie. Jeśli jej przyniosę czerwoną różę, będzie ze mną tańczyć aż do świtu. Jeśli jeb przyniosę czerwoną różę, będę ją trzymał w swych objęciach, ona oprze główkę na mym ramieniu, a dłoń jej spocznie w mej dłoni. Ale w całym tym ogrodzie nie ma czerwonej róży, więc będę siedział sam, i ona nie zwróci na mnie uwagi. Przejdzie mimo mnie obojętna, i serce mi pęknie z żalu.
- Oto istotnie prawdziwy kochanek - rzekł do siebie słowik. On przeżywa boleśnie to, o czym ja śpiewam, co dla mnie jest radością, jemu sprawia ból. Zaiste, miłość jest dziwna, przedziwna. Cenniejsza jest od szmaragdów i droższa od cudnych opali. Nie można jej nabyć za perły i granaty ani też sprzedać na targu. Nie kupują jej kupcy, i niepodobna jej też wymienić na złoto.

Muzykanci będą siedzieć na swym podwyższeniu - mówił dalej młody student - i będą grać na świeżo nastrojonych instrumentach, a moja ukochana będzie tańczyć przy dźwięku harf i skrzypiec. Będzie tańczyć tak lekko, że stopy jej zaledwie dotkną ziemi, a dworzanie w świetnych ubiorach będą się cisnąć do niej. Ale ze mną tańczyć nie będzie, ponieważ nie mogę jej dać czerwonej róży. - Rzucił się na trawę i ukrywszy twarz w dłoniach gorzko zapłakał.
- Czemu on płacze? - spytała jaszczureczka przebiegając koło niego z podniesionym do góry ogonkiem.
- Tak, dlaczego? - powtórzył motyl, uganiający się za promieniem słońca.
- No, czemu? - szepnęła stokrótka do swej sąsiadki cichym, łagodnym głosem.
- Płacze z powodu czerwonej róży - objaśnił słowik.
- Z powodu czerwonej róży? - krzyknęli. - Jakież to śmieszne!

A mała jaszczureczka, z natury trochę cyniczna, w głos się nawet zaśmiała.

Słowik jednak zrozumiał powód troski studenta i, siedząc w swym gniazdku na dębie, w milczeniu rozważał tajemnicę miłości.

Nagle rozpiął do lotu ciemne skrzydełka i wzbił się w powietrze. Jak cień przemknął przez gaik i jak cień poszybował w stronę ogrodu.

W pośrodku zielonego gazonu rósł piękny krzew różany, a gdy słowik go ujrzał, przyfrunął ku niemu i usiadł na jednej z gałązek. - Daj mi czerwoną różę-prosił-azaśpiewam ci najpiękniejszą moją pieśń.

Ale krzew przecząco potrząsnął głową.
- Moje róże są białe - odparł - tak białe jak piana morska i bielsze niż śnieg na szczytach gór. Idź jednak do mego brata, co rośnie koło starego słonecznego zegara, a może on ci da, czego potrzebu jesz.

Więc słowik frunął w stronę różanego krzewu, który rósł w pobliżu starego zegara słonecznego.
- Daj mi czerwoną różę - prosił - a zaśpiewam ci najsłodszą moją pieśń.

Krzew jednak potrząsnął głową.
- Moje róże są żółte - odparł - tak żółte jak włosy wodnic, siedzących na tronie z ambry, i żółtsze od jaskrów, co kwitną na łące, zanim kosiarz przyjdzie z kosą. Idź jednak do mego brata, rosnącego pod oknem studenta, a może on ci da, czego potrzebujesz.

I słowik frunął w stronę krzewu, co rósł pod oknem studenta. - Daj mi czerwoną różę - prosił - a zaśpiewam ci najsłodszą moją pieśń.

Krzew jednak potrząsnął głową.
- Moje róże są czerwone - odparł - tak czerwone jak nóżki gołębia i czerwieńsze od dużych wachlarzy z koralu, które się chwieją i kołyszą w otchłaniach oceanu. Ale zima zmroziła mi żyły, mróz zwarzył pączki, a burza połamała gałązki moje, i nie będę mieć róż tego roku.
- Jednej tylko róży czerwonej potrzebuję-prosił słowik-tylko jednej czerwonej róży! Czy w żaden sposób nie mógłbym jej dostać?
- Jest jeden sposób - odparł krzew - ale sposób tak straszny, że nie śmiem ci powiedzieć.
- Powiedz - prosił słowik - ja się nie przerażę.
- Jeśli potrzebujesz czerwonej róży - rzeki krzew - musisz ją wyczarować pieśnią przy świetle księżyca i zabarwić własną krwią serdeczną. Musisz mi śpiewać z piersią wbitą na cierń. Całą noc musisz mi śpiewać, cierń musi się wdzierać w twą pierś, a krew twoja musi wpłynąć w me żyły i stać się moją.
- Życie za jedną czerwoną różę, cena to ogromnie wysoka zawołał słowik -bo wszyscy bardzo kochają życie. Przyjemnie jest siedzieć wśród zieleni i spoglądać na słońce w rydwanie ze złota i księżyc w rydwanie z pereł. Słodka jest woń głogu i słodki zapach dzwonków, ukrytych w dolinie, i wrzosu, co kwitnie na wzgórzu. Ale miłość lepsza jest od życia, a czymże jest serce ptaka w porównaniu z sercem człowieka?

Słowik rozpostarł do lotu swe ciemne skrzydełka i wzbił się w powietrze. Jak cień przemknął ponad ogrodem i jak cień przeleciał ponad gajem.

Student tymczasem ciągle jeszcze leżał na trawie, jak go był pozostawił, a łzy nie zaschły wcale w jego pięknych oczach.
- Bądź dobrej myśli - zawołał słowik - bądź dobrej myśli, gdyż będziesz miał czerwoną różę. Wyczaruję ją pieśnią przy świetle księżyca i zabarwię własną krwią serdeczną. A w zamian żądam od ciebie tylko tego, abyś był prawdziwym kochankiem, albowiem miłość mędrsza jest od filozofii, pomimo że ta jest tak mądra, i silniejsza od potęgi, mimo że ta jest tak silna. Płomienne są jej skrzydła i koloru płomieni jej ciało. Usta jej słodkie jak miód, a oddech - niby woń żywicy.

Student przestał wpatrywać się w trawę i słuchał nie rozumiejąc, co mu słowik mówi, gdyż rozumiał tylko to, co napisane w księgach. Dąb jednak zrozumiał i zasmucił się, będąc szczerze przywiązany do słowika, który usłał gniazdko w jego gałęziach.
- Zaśpiewaj mi ostatnią pieśń - szepnął. - Będzie mi bardzo samotnie po twym odlocie.

Więc słowik począł śpiewać dla dębu, a głos jego brzmiał niby szmer wody, sączącej się ze srebrnego puchara.

Gdy skończył swą pieśń, student dźwignął się z trawy i wyjął z kieszeni notes i ołówek.
- Formę opanował - mówił do siebie odchodząc z gaju - tego mu odmówić niepodobna, ale czy ma również uczucie? Obawiam się, że tego mu brak. Tak, istotnie, podobny jest do przeważnej części artystów, wszystko u niego jest stylem pozbawionym wszelkiej szczerości. Nie umiałby się poświęcić dla innych. Myśli tylko o śpiewie, a każdemu wiadomo, że sztuka jest egoistyczna. A jednak przyznać należy, że umie wydobyć kilka przecudnych tonów. Szkoda tylko, że one nie mają żadnego znaczenia i nie przynoszą realnej korzyści. - Student poszedł do swego pokoju i, rzuciwszy się na wąski tapczanik, zaczął myśleć o swej ukochanej, a niedługo po tym zasnął.

Gdy księżyc zaświecił na niebie, słowik przyfrunął do różanego krzewu i pierś przycisnął do ciernia. Przez całą noc śpiewał z piersią opartą o cierń, a zimny kryształowy księżyc spłynął na skraj horyzontu i słuchał. Przez całą noc słowik śpiewał, a cierń coraz głębiej wbijał się w jego pierś, z której wraz z krwią uchodziło też życie.

Śpiewał najpierw o narodzinach miłości w sercu młodzieńca i dziewczyny. A na najwyższej gałązeczce różanego krzewu rozkwitała cudowna róża, listek za listeczkiem, w miarę jak pieśń nowa następowała po pieśni przebrzmiałej. Róża była początkowo blada jak mgły wiszące nad rzeką - blada jak stopa porannej jutrzenki i srebrna jak skrzydła zmierzchu. Niby cień róży w srebrnym zwierciadle, niby cień róży w krysztale wód, taka była owa róża na najwyższej gałązce krzewu różanego.

Ale krzew nalegał na słowika, aby mocniej przytulił się do ciernia.
- Mocniej się przytul, słowiczku - wołał krzew - inaczej dzień nastanie, zanim róża się rozwinie.

Więc słowik mocniej przytulił się do ciernia, a śpiew jego potężniał z każdą chwilą, gdyż śpiewał o narodzinach namiętności w duszy mężczyzny i kobiety.

Delikatny cień purpury zabarwił płatki róży niby fala krwi twarz oblubieńca, gdy całuje usta oblubienicy. Ale cierń nie dotarł jeszcze do serca, więc i serce róży pozostało białe, bo tylko serdeczna krew słowika zdolna jest zabarwić purpurą serce róży.

A krzew nalegał na słowika, by się mocniej przytulił do ciernia. - Mocniej się przytul, słowiczku - wołał krzew - inaczej dzień nastanie, zanim róża się rozwinie.

Więc słowik mocniej przytulił się do ciernia, aż cierń dotarł do serca, przeszywając je ostrym bólem. 'Gorzki, gorzki był ból słowika i coraz namiętnie fiszy jego śpiew, śpiewał bowiem o miłości ukoronowanej śmiercią, o miłości sięgającej poza grób.

I cudowna róża stała się szkarłatna, jak purpura wschodzącego słońca. Szkarłatny był wianek płatków i szkarłatny rubin serca.

Ale głos słowika słabł z każdą chwilą i skrzydełka poczęły trzepotać, a mgła przesłoniła mu oczy. Coraz słabiej brzmiał jego śpiew, a śpiewak coraz wyraźniej czuł, że go coś dusi w krtani.

Wtedy wydobył z siebie melodię najgłębszą. Biały księżyc ją usłyszał i, zapominając o świecie, przystanął na niebie zasłuchany. Czerwona róża usłyszała i cała zadrżała dreszczem ekstazy rozchylając czerwone listeczki na chłód poranka. Echo poniosło pieśń ku swym purpurowym jaskiniom w górach, budząc śpiących pastuchów. Popłynęło ponad trzciny nadbrzeżne, a te poniosły je j zew ku morzu.
- Patrz! patrz! - krzyknął krzew - oto róża skończona.

Słowik jednak nic już nie odpowiedział, bo leżał martwy w bujnej trawie, z cierniem w sercu.

A w południe student otworzył okno i wyjrzał na ogród.
- Cóż to! - krzyknął. - Jakiż szczęśliwy traf! Czerwona róża! Nigdy w życiu nie widziałem podobnej. Jest tak przecudna, że najpewniej musi mieć długą łacińską nazwę. - I, wychyliwszy się z okna, zerwał kwiat.

Następnie chwycił kapelusz i pobiegł do domu profesora trzymając w ręku czerwoną różę.

Córka profesora siedziała przed domem, zwijając na szpulkę błękitny jedwab, a u nóg jej leżał mały piesek.
- Powiedziałaś, że będziesz ze mną tańczyć, jeśli ci przyniosę czerwoną różę! - zawołał student. - Oto róża tak czerwona jak żadna inna na całym świecie. Dziś wieczór będziesz ją nosić przy sercu, a gdy będziemy tańczyć, ona ci powie, jak bardzo cię kocham.

Ale dziewczyna zmarszczyła brew.
- Zdaje mi się, że kolor ten nie będzie się zgadzał z moją toaletą - odparła - zresztą, siostrzeniec szambelana przysłał mi prawdziwe klejnoty, a każdy przecież wie, że klejnoty znacznie są droższe od kwiatów.
- Więc to tak! Zaprawdę, jesteś pani bardzo niewdzięczna! wybuchnął oburzony student. - I rzucił różę na ulicę, aż potoczyła się do rynsztoku, gdzie ją zmiażdżyło koło przejeżdżającego właśnie wozu.
- Niewdzięczna! - zawołała dziewczyna. - Co za brutalność!

Zresztą, czym pan jesteś właściwie. Zwykłym studentem. Ba, wątpię nawet, czy masz srebrne sprzączki przy trzewikach jak siostrzeniec szambelana. - Rzekłszy to, zerwała się z krzesła i weszła do mieszkania.
- Cóż to za idiotyzm ta miłość - mówił do siebie student wracając do domu. - Nie jest ani w przybliżeniu tak użyteczna jak logika, niczego bowiem nie dowodzi, a zawsze mówi o rzeczach nieziszczalnych i każe wierzyć w złudę. Istotnie, jest zgoła niepraktyczna, a ponieważ w tym stuleciu należy przede wszystkim mieć na oku względy praktyczne, więc najlepiej zrobię, wracając znów do filozofii i studiując metafizykę.

Wrócił więc do swego pokoju i, zdjąwszy z półki dużą, okurzoną księgę, zatopił się w czytaniu.